piątek, 24 sierpnia 2012

SIŁA RELACJI ... jakość SPOKOJU

Drogi Terapeuto,

napisałeś:
"...jakość dostrojenia i naturalna zdolność do odzwierciedleń w relacji "obca" matka - "obce" dziecko jest poczatkowo na "takim sobie" poziomie."
a mnie zatrzymała myśl:
Czy wiesz o tym, że w pierwszym okresie życia dziecka* 95% wysyłanych do niego przez matkę sygnałów to sygnały POZYTYWNE? Później, gdy dziecko zaczyna przemieszczać się samodzielnie, te proporcje się odwracają!  

* tak ok. 9-10 pierwszych miesiecy, zależnie od tego kiedy dziecko nauczy się raczkować

I nie myślę o tym zjawisku w kategoriach dobrze - źle. Widocznie tak nas natura uformowała, że w normalnych warunkach dajemy sobie radę z tą zmianą.

Zastanawiam się jednak jak taka zależność wpływa na budowanie mojej relacji z dzieckiem. Jaki wpływ na samo dziecko ma brak tej ogromnej fali pozytywnych wzmocnień? Jeśli adoptowałabym mające kilka tygodni niemowlę, miałabym bardzo dużo czasu na to, aby przejść razem z nim przez tą "pozytywną fazę". Tylko, że ja nie adoptowałam maleństwa...

Moje dziecko miało już kilka lat i pewne "braki", które "trzeba było nadgonić".  Nadrabia się więc to co widać gołym okiem zupełnie nieświadomie stosując zasadę "czego nie widać tego nie ma". W dobrej wierze i przy wszechobecnej akceptacji otoczenia. A dziecku chyba w pierwszym okresie po adopcji potrzebna jest możliwość bycia w rodzinie - nie dostosowywania się czy akceptowania zasad - ale zwykłego bycia, bez żadnych wstępnych ograniczeń. Brak gorsetu wymagań powinno pozytywnie wpłynąć na tworzącą się nową relację.

Kiedy dziecko jest mniejsze dość łatwo można takie wrastanie w rodzinę zorganizować. Gorzej jeżeli nad wszystkimi stoi przykładowo widmo szkoły i jej zupełny brak zrozumienia POTRZEB nowej rodziny. Pomijam w moich rozważaniach fakt, że do pracy też muszę czasami chodzić. Zastanawiam się więc jak wspomniana wyżej zależność między wysyłaniem pozytywnych i negatywnych sygnałów wpływa na budowanie relacji nauczyciela z dzieckiem.

Szkoły "odpuścić" sobie nie można, bo jest obowiązek szkolny... bo bez ukończonej szkoły człowiek jest nikim... bo każdy przecież chodzi do szkoły... bo trzeba dziecko uspołeczniać... bo... tak jest normalnie...

Ale czy zdrowo?
Cóż z tego kiedy ja rozumię, staram się, dostrajam, reaguję, reguluję? Moje dziecko spędza w szkole większą część dnia a tam jak wiemy nie lubią wojowników. Wojownik to niewychowane dziecko z "ADHD", tak jak piszesz, nadmiernie pobudzone, agresywne, o nieskoordynowanych gwałtownych ruchach. Na lekcjach plastyki musi siedzieć grzecznie i wypełniać polecenia a nie machać gwałtownie rękami.

Zapytam przewrotnie, jaka jest jakość i naturalna zdolność do odzwierciedleń w relacji nauczyciel - dziecko?

Nie czarujmy się. Szkoła nie pomaga w "wyjściu z dysocjacji", szkoła ją pogłębia. A ja, czy tego chcę czy nie, jestem tylko matką, i nie mam szans w konfrontacji z "pedagogiem z długoletnim doświadczeniem".

Czasami chiałabym dla nas innej normalności - takiej... spokojnej...


Mama



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz