sobota, 9 marca 2013

ZAGADKI DYSOCJACJI ...

Droga Mamo :)


Trochę Cię wspomogę w rozmyślaniach. A to z tego powodu, że oboje bardzo mocno tkwimy w nurcie biologicznym. Doświadczenie w BYCIU z Kosmitami nauczyło nas, że racje mają tacy ludzie jak Porges, Perry, Ogden, Wieland i wielu innych. Że najbardziej skuteczne jest to co Perry nazwał "modelem neurosekwencyjnym". 
Układ nerwowy działa hierarchicznie. 
Jeśli dziecko ma wskutek toksycznego dzieciństwa, nieprawidłowo ukształtowane struktury i funkcjonalność na poziomie AUN, pnia mózgu czy układu limbicznego to wszelka terapeutyczna czy wychowawcza "twórczość", pomijająca elementarne uregulowanie na tym niższym (wobec struktur korowych) a fundamentalnym poziomie, mija się z celem a bywa, że utrwala zaburzenia.  
Mówiąc najprościej i praktycznie. 
Jest dla nas oczywiste, że gadanie do kompletnie "rozregulowanego" dziecka mija się z celem jeśli za kluczowe uznamy to CO mu mówimy. 
Będzie miało sens, jeśli nacisk położymy na to JAK do dziecka mówimy. Treść jest nieistotna. Istotna jest melodia, ton, "miękkość" naszego głosu. 
Krzyk (nie mówiąć o innych środkach) "uspokój się!", jest w samej swojej istocie tragikomiczny ;). W jaki sposób organizm ma się uspokoić w sytuacji, gdy opiekun stanowiący dla niego "emocjonalną matrycę" wrzeszczy? To biologiczny nonsens. Dziecko Kosmita - jeśli nie posiada własnych, rozwiniętych struktur regulacyjnych - a nie posiada - może jedynie w takiej sytuacji w tej czy innej formie - zdysocjować. 

No właśnie - ten nurt biologiczny jest dla nas - jak wspomniałem - oczywisty. Ale dla większości ludzi (tak sądzę) jest trudny do przyjęcia. W sumie od dziecka wbijano nam do głowy, że człowiek być może pochodzi od małpy ale jest zupełnie inny. Obdarzony świadomością, "duchem" i wyższymi uczuciami, wolną wolą, kreatywnością. 
A jednak - trochę przeginając - ciężko by było udowodnić, że szympans czy pies nie posiada wyższej uczuciowości, że np. nie cierpi czy nie jest szczęśliwy, podobnie jak ciężko by było udowodnić, że sadystyczny oprawca ze Srebrenicy takową uczuciowość posiada.

Tak czy siak - myśle, że tytuł Twojego posta to dobry trop. Taki mądrze "kompromisowy". 
Bowlby i jego teoria przywiązania w końcu wywodzi się z biologii i etologii ale w swym opisie relacji dziecka z matką, stylów przywiązania, wewnętrznego modelu operacyjnego ... powstałych na bazie relacji - jest bardzo LUDZKA :).

Na Twoje pytanie: "Co ma wspólnego Bowlby z dysocjacją?", ja mogę napisać, że jest taki koleś co zna odpowiedź :). 
Nazywa się Giovanni Liotti i jest "ojcem" jednego z czterech najbardziej znanych modeli dysocjacji - "Modelu zdezorganizowanego przywiązania".

Warto go poczytać. Jest taki bardzo, bardzo psychologiczny i humanistyczny :) 

A nam - jak dobrze pójdzie - może uda się tutaj wspólnie stworzyć jakąś rozsądną i przyswajalną syntezę biologiczno-humanistyczną czy humanistyczno-biologiczną, (ze świadomością, że taki podział jest w sumie idiotyczny) opisującą dysocjację u dziecka. A jeśli już uda się w miarę po ludzku opisać DID to chyba sami sobie przyznamy jakieś pamiątkowe medale ;).  

No właśnie - to przypomnę fragment z postu tołstojowskiego:

"Proces uruchamiania i utrwalania DID nie jest prosty. Z jednej strony łatwo "pomylić" go z "dobrym dostosowaniem" i zapytać: "O co chodzi? Te dzieci się świetnie przystosowały. Nie róbmy z nich na siłę chorych."
Z drugiej - równie łatwo wpaść w panikę i widzieć w wielu objawach początki psychozy. 
Niestety oba zjawiska (błędnej oceny) występują w wypadku dysocjacji dzecięcej masowo."




Czy te dzieci możemy "zaklasyfikować" jako dzieci z DID?
Odpowiedź jest przewrotna ;) - bo i tak i nie ... wiele zależy od tego jaki model dysocjacji przyjmiemy. Ale akademickie rozważania są tutaj naprawdę bez sensu. Jest faktem, że dzieci mają rozwinięte głębokie mechanizmy dysocjacyjne a tak Jacek jak i Agnieszka "zmierzają prostą drogą" w kierunku DID. 

Opisane uprzednio "różne wcielenia" same w sobie są już wystarczająco dramatyczne, trudne do zrozumienia i zaakceptowania. Ale - jak pisze Liotti - przed prawdziwym dramatem stoi dziecko. Dziecko, które tworzy swoją osobowość na "matrycy" osobowości rodzica/opiekuna. 
Dziecko, które w sytuacji chaosu i dezorganizacji w sytuacji róznych "wcieleń" samego opiekuna, staje się samo jednocześnie: "ofiarą", "ratownikiem" i "oprawcą".

Dopóki dziecko jest w stanie "przełączać" się w miarę elastycznie z jednego stanu w drugi, wszystko jeszcze stoi w miarę "na nogach". Można tu przywołać nasze własne "wcielenia" - w końcu wiele osób np. wobec szefa stoi cichutko na baczność z "przylepionym" uśmiechem ;), żeby za chwilę warknąć na swojego własnego podwładnego. Rzecz jednak w tym, że gdy emocje powiązane z "wcieleniami" i sytuacją stają się przytłaczające, nie do zniesienia i opanowania, zaczynają jaby "żyć własnym życiem". Stan emocjonalny oddziela się od realiów i zostaje zapamiętany w strukturach mózgu odrebnych niż te, które powiązane sa z racjonalnym myśleniem, świadomą oceną sytuacji etc. 
Powtarzanie tego typu sytuacji (stanów) prowadzi w efekcie do tego, że emocje (np. strach, złość) uruchomią się w przyszłości również w warunkach bezpiecznych, wskutek zadziałania jakiegoś "wyzwalacza" - pozornie bez znaczenia. 

Prosty przykład: wychowawca jedzie z dzieckiem samochodem, rozmawiają sobie na luzie o wieczornym meczu Bayernu i raptem dzieciak dostaje amoku, zaczyna wrzeszczeć, rzucać mięsem, zero kontaktu, wypadek o włos, wychowawca zatrzymuje się, dzieciak dalej w amoku, wychowawca w panice szuka w nawigacji najbliższego szpitala psychiatrycznego. 
Kazdy z nas, kto miał do czynienia z Kosmitą pamięta podobne (czasem o wiele łagodniejsze a czasem "ostrzejsze") zjawiska.

Co takiego zaszło?
Nic wielkiego - dziecko zobaczyło przydrożną reklamę odżywek dla sportowców. Mięśniak na bilbordzie był łudząco podobny do "wujka" odwiedzajacego mamę. Nie był to prosty wyzwalacz lęku czy generator "flash back" jak w PTSD. Uruchomił się raczej ten opisany powyżej, oddzielony (zdysocjowany) fragment osobowości dziecka. Jeśli wychowawca (opiekun/rodzic) nie spanikuje (rozumie mechanizm) i "przygoda" nie zakończy się na izbie przyjęć, wszystko równie szybko i równie "bez powodu" wróci do normy i dalej rozmawiać będziemy o piłce.

Ale tu jest kolejny dramat. Bo jak wiemy dziecko jest takim stworkiem, który potrzebuje do zdrowienia i rozwoju  dostrojonego opiekuna, do którego jest przywiązane.

Co się stanie, gdy opiekun (na bazie własnego dzieciństwa i rozwoju) ma ukształtowany zdrowy, bezpieczny model przywiązania?

Dobrze się stanie. Jeśli tylko opiekun rozumie dynamikę dysocjacji, nauczy się (lub ktoś go nauczy, pokaże, pokieruje) rozróżniać różne "wcielenia" i zniesie emocjonalnie "szaleństwa" dziecka, ono krok po kroku, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu "przebuduje" sobie w głowie te wszystkie emocjonalne "wcielenia". To skomplikowany proces ale doświadczenie uczy, że możliwy nawet bez wspomagania się wyrafinowaną terapią.

Co się stanie, gdy opiekun sam dorastał w pozabezpiecznym świecie, gdy jego własna "przywiązaniowa matryca" (model) jest nieprawidłowa?  

"Houston, we have a problem" ...

To odwołanie sie do historii Apollo 13 nie wzięło się z sufitu. Jak pamiętamy/wiemy (albo i nie ;) ) statek kosmiczny powracajacy na ziemię, musi wejść w atmosferę pod odpowiednim kątem. W innym wypadku albo w niej spłonie, albo "odbije się" niczym kamień robiący "kaczkę" na stawie i sobie poszybuje ... gdzieś ...
Porównanie jest naprawdę OK :)
Kosmita niczym lądownik Apollo 13 nie ma własnych silników, którymi mógłby sobie hamować. Są jedynie malutkie silniki korekcyjne. Cały proces opiera się o dynamikę ROZWOJOWĄ tak jak w lądowniku Apollo o prędkość uzyskaną dzięki siłom grawitacji. To ZIEMIA przyciagą statek kosmiczny. To OPIEKUN przyciąga Kosmitę.  

W miarę zdrowy psychicznie, uregulowany człowiek posiadający dobrą przywiązaniową matrycę (a takich ludzi jest ok. 50 %) pokieruje dzieckiem tak (przyciagnie :)), że ono tym swoim życiodajnym "korytarzem" łączącym Kosmos z Ziemią, "niebyt" z rodzicem, dotrze tam gdzie trzeba.

Owszem, rozgrzeje się do czerwoności, na jakiś czas straci łączność ale w końcu otworzą się spadochrony i dziecko trafi nam w ramiona :).

Gdy rodzic tej matrycy nie ma ryzyko jest ogromne. Albo dzieciak "spali się", zniszczony przez rodzica (niby nie dosłownie - ale psychicznie bedą to szkody już nie do naprawienia). Albo nigdy się do niego nie zbliży - nie nawiąże więzi. Dalej będzie w społecznej (relacyjnej) pustce, czyli tak jakby dalej tkwił w Kosmosie. Kolejne próby "lądowania" można oczywiście podejmować ale tak jak termoodporna powłoka kosmicznego lądownika ma określoną wytrzymałość, tak dziecko też nie jest "niezniszczalne". 

Opiekun/rodzic, który sam wniósł w życie zdezorganizowany model przywiązania może funkcjonować społecznie bardzo poprawnie. Może być pozornie w 100 % zdrowym człowiekiem. Z pewnością otrzyma kwalifikację OAO. Ma wykształcenie, zawód, dochody, tworzy związek o którym sąsiedzi nie powiedzą złego słowa. Nigdzie się nie leczy. Deklaruje zdrową motywację do posiadania dziecka. Itd, itp. Tak naprawdę wszystko ma w miarę poukładane (możemy sarkastycznie wtrącić: "pozamiatał wszystkie problemy pod dywan", ale kto z nas nie "zamiata pod dywan" - gdyby tak niczego nie "zamiatac" okazałoby się, że świat generalnie jest nie do zniesienia i wszyscy powinniśmy się leczyć). 

Ale Kosmita wyciągnie spod tego "dywanu" wszystko. I sam doda sporą działkę. Rodzic, który nie rozumie co się dzieje ma przechlapane ... leci w Kosmos razem z Kosmitą ... najgorzej, że w bardzo SWÓJ Kosmos ... 

Spróbujmy to narysować - będzie jaśniej:


Rysunek poniżej - tak funkcjonuje Kosmita z rozwiniętymi mechanizmami dysocjacyjnymi (Ale dla jasności dodam, że nie oznacza to jeszcze DID. A pojęcia poniżej zaczerpnięte dla odmiany z tzw. "Strukturalnego modelu dysocjacji" - Ono van der Hart i inni.).





PNO - Pozornie Normalna Osobowość.
OE 1-3 Osobowość Emocjonalna
Linia pozioma oddziela umownie świat widocznego zachowania od świata emocji, które w zasadzie sa ukryte.

Tak funkcjonujące dziecko grzecznie mówi dzieńdobry sąsiadom, chodzi do szkoły, bawi się z kolegami etc. W poradni PPP uzyska świetną opinię, wychowawca klasy powie, że spoko.

Ale ukryte emocje sobie są i tworzą bardzo spójne struktury.
Przyjmijmy, że OE 1 to "nienawiść, agresja", że OE 2 to "rozpacz, poniżenie", że OE 3 to "euforia, świr".

Oczywiście takie emocje są w KAŻDYM z nas. Także w dzieciach. Ale ... popatrzmy dalej :)



Tutaj widać różnicę pomiedzy "zdrowiem" a funkcjonowaniem zdysocjowanym. Gdy prawidłowo funkcjonujący człowiek napotka na swojej drodze coś co go wkurzy, załamie albo podnieci - oczywiście ma to ogromny wpływ na jego działanie ale to dalej jest ten sam człowiek. Jego osobowość jest spójna i jednolita. Składa sie tak z odruchów i spontanicznych reakcji jak i rozumu, który to wszystko w miare ogarnia.

U Kosmity z dysocjacją na takim poziomie, jedna z OE "zaczyna rządzić" niepodzielnie. Dziecko jest albo totalną modrerczą furią albo totalną kupką nieszczęścia albo totalnie świruje.

I teraz opiekun - (mądry czytelnik już dawno domyślił sie, że opiekun z pozabezpiecznym wzorcem przywiązania funkcjonuje TAK SAMO - pozornie spoko koleś ale gdy ... ).
Bo ... bo (łatwo o tym zapomnieć)  to przywiązanie "produkuje" model regulacyjny

Spotkanie ze zdysocjowanym opiekunem przebiega tak:



A dalsza wspólna droga tak ;)




"Pół biedy", gdy np spotyka się świr dziecka ze świrem opiekuna, nawet "pół biedy", gdy spotykają się dwaj osobnicy typu "agresja". Jest dym na maksa ale jakies resztki człowieczeństwa w rodzicu obecne nawet w OE 1, powstrzymują go od mordu ... (cóż w Pucku nie powstrzymały :( ) ... 

Ale, gdy spotykają się dwie "rozpacze" to mogiła w sensie dosłownym. Gdy spotyka się "nienawiść/agresja" z "poniżeniem/rozpaczą" ???
Strach się bać. 
A bywa tak często.

--------------------------



Na zakończenie tego kawałka dwie uwagi:

1. Nie ma takiej siły, żeby nie przygotowany opiekun nie zareagował wg schematu "OE przejmuje władzę."
"Jego" kawałek w Kosmicie jest tak silnym wyzwalaczem, że nie pomoże socjalizacja, maniery, reguły prawne etc. - wybuch musi nastąpić i uaktywnienie OE opiekuna staje się faktem i od tego momentu opiekunem sterują emocje a nie rozum. Żeby była jasność - emocje z JEGO przeszłości. OE Kosmity jest jedynie skutecznym, bezwzględnym wyzwalaczem a realia w ogóle się nie liczą. To bez znaczenia, że "to tylko dziecko". To bez znaczenia, że obiektywnie nie ma powodów do wielkiej zadymy (bo zadyma wzięła się TYLKO z tego, że dziecko np. "złośliwie" zapala i gasi światło w pokoju.). W mózgu opiekuna, w strukturach odpowiedzialnych za pamięć emocjonalną związaną ze skrajnym zagrożeniem, jest zakodowana totalna reakcja alarmowa z przeszłości (gdzie - nieco pretensjonalnie ;) ) - np. oprawca gasił światło zanim przystąpił do "oprawiania" albo je zapalał bo "lubił patrzeć".

To nie są jakieś "prądy błądzące", jakaś tajemnicza energia. To konkretna fizyczna sieć neuronalna, konkretne miliony neuronów połączone miliardami synaps, konkretny nadmiar lub konkretny niedomiar receptorów neurohormonów i miejsc w których są one (neurohormony) produkowane, konkretna nadreaktywnośc, nadaktywność lub hipoaktywność wzgórza, podwgórza, przysadki, nerwu błędnego etc.

TO ma tak samo Kosmita jak i zdysocjowany opiekun.
Gdy mają TO w jakimś wspólnym obszarze, schemacie ... następuje natychmiastowe "skomunikowanie się" - odkrycie niczym super radarem/detektorem ...
... i TO zostaje uruchomione - czlowiek przestaje normalnie słyszeć, normalnie widzieć, normalnie czuć. Nie myśli jak człowiek - myśli jak krokodyl kłapiący paszczą. Procesy fizjologiczne dominują nad umysłowymi, procesy neuronalne z niższych poziomów układu nerwowego przejmują kontrolę nad całym organizmem.

Na jakim poziomie sie to odbywa? Na ile jest nie do ogarnięcia - zależy od skali zaburzeń i od społecznego otoczenia. Ono ma ogromny wpływ na każdego, nawet najbardziej zaburzonego czlowieka. Tak jak dobry opiekun uspokaja SOBĄ dziecko tak partner, przyjaciel, brat czy dziadek czy ktokolwiek może ogarnąć TO.

W gorszym scenariuszu istnieje jeszcze policyjna pałka, paralizator, kaftan bezpieczeństwa etc.

To bardzo trudna do zaakceptowania prawda. I jeszcze długie lata upłyną, zanim znajdzie przełożenie na przykład na praktykę sądową. Na razie nie dysponujemy jeszcze pewnymi markerami tego, że człowiek znajduje się w takim stanie, stąd sądy mają niezły orzech do zgryzienia w takiej sprawie np. Pucka czy małej Madzi.
Bez ogromnego doświadczenia i stosownego aparatu narzędziowego, nie wiemy kiedy TO jest naprawdę a kiedy jest jedynie instrumentem.  


2. Granica pomiędzy Kosmitą "po prostu", czyli rozregulowanym dzieciakiem, który nie wyrabia się z napięciem, z nadmiarem bodźców z zewnątrz lub z wewnątrz organizmu a Kosmitą z rozwiniętymi mechanizmami dysocjacyjnymi, nie jest łatwa do określenia. Nie wiem czy to można zrobić z własnym dzieckiem. Relacja jeśli jest nie obudowana profesjonalizmem, (w tym superwizją) niszczy obiektywizm i trzeźwość myślenia. Na pewno prościej to zrobić "używając" profesjonalistów. Ale znam opiekunów artystów, którzy maja tak zaj ... instynkt, ze lepiej im po prostu nie przeszkadzać.

"Po prostu" Kosmita, funkcjonujący ze zdrowym opiekunem, musi się co jakiś czas "odpluć", co jakiś czas "odpłynąć", co jakiś czas zregresować. 
Tak ma być. 

Problem jest wtedy, gdy dziecko już TO ma, gdy do nas trafia. W praktyce trudno o taki stan dla dziecka młodszego niż 2, 3 lata ale być może ja jeszcze wszystkiego nie wiem. 

Wtedy gdy ma, trzeba TO po prostu zidentyfikować, poznać dynamikę ... zaakceptować. 
Stworzyć dziecku warunki tak totalnego BEZPIECZEŃSTWA, żeby jak najrzadziej się "przełączało"  

W terapii takiego (małego) dziecka jest o wiele łatwiej się połapać w poszczególnych OE niż u dorosłego. Dziecko nie ściemnia, nie obudowało SIEBIE jeszcze setkami pozornych "prawd". Dziecko, które poczuje bezpieczną wspólną przestrzeń w obecności terapeuty (to też czasem przypadek i fart we wzajemnym doborze) samo "pokazuje palcem" - TU jestem TAKI a tu TAKI ... metody, techniki są tak naprawdę wtórne - trzeba je zmieniać czasem niczym rękawiczki (tu się kłania całkowita nieadekwatność klasycznych standardów terapii wobec pracy z Kosmitą - gdyby trzymać się np. systemu certyfikatów, terapeuta dysocjującego Kosmity powinien ich zgromadzić ze 30 czyli żyć 100 lat ;) - trzeba więc mieć oczy dookoła głowy i pracować w ZESPOLE).

Najgorzej jest jednak wtedy, gdy ZAPRZECZAMY. Nie chcemy widzieć "dziwności". Mówimy "to minie". To jest myślenie o tyle bez sensu, że tak naprawdę nie ma się czego bać. Kosmiczność, nawet poważna rozwinięta dysocjacja, to nie wyrok, to nie psychoza to najczęściej nie nieodwracalne uszkodzenie. Dla uproszczenia formalnego używamy określeń "zaburzenie" ale tak naprawdę to jest inność. Inność naturalnie mądra, funkcjonalna wobec nienormalnych warunków.

Trzeba zobaczyć co w tej inności jest cenne - i razem to pielegnować (czasem wbrew światu).

Trzeba zobaczyć co jest zagrażające - i wspólnie to z Kosmitą ZMIENIĆ, przebudować.

Najbardziej fascynujące zadanie życia :)


C.D.N. 

2 komentarze: