niedziela, 12 sierpnia 2012

7 mitów o adopcji - MIT PIERWSZY


Mit pierwszy
Adopcja bardzo małego* dziecka zapobiega problemom.

* prosto ze szpitala, kilka tygodni czy miesięcy od urodzenia etc.



To mit ugruntowany i upowszechniany tak przez rodziców jak i specjalistów. Jego źródłem jest niezrozumienie dynamiki procesów przywiązaniowych - dynamiki interakcji w diadzie matka/dziecko.
Jeśli zgodzisz się ...

Droga mamo :)

... że jest to mit powszechnie obecny to postaram sie o ...



Nieco wyjaśnień:

W trakcie trwania ciąży organizmy tak matki jak i dziecka mają czas na wzajemne poznanie się i dostrojenie. 

Na każdym poziomie. Od specyficznych dla każdej ludzkiej istoty ruchów i wzajemnego reagowania na ruchy, poprzez dzwięki i specyficzne reakcje hormonalne, które u matki i dziecka są ze sobą powiązane i działa sprzężenie zwrotne, aż po bardzo wyrafinowane procesy  wyobrażeniowe, rodzące się u matki uczucia, oczekiwania i fantazje.

Para matka - dziecko, w chwili narodzin dobrze się już zna.

Ta znajomość kolosalnie ułatwia uruchomienie procesu, który określamy jako zdrowe interakcje pomiędzy matką a dzieckiem. Dziecko urodzone z łona matki, przylegając do niej w trakcie np. ssania/karmienia czuje się bezpiecznie/błogo - to wszak ten sam organizm, który już poznało, do którego sie dostroiło i którego w jego odczuciu jest częścią. 
To podstawa tego co dzieje się potem - wokół dziecka i wokół tego co nazywamy "instynktem macierzyńskim".

Człowiek to nie ryba.
Człowiek ma wyraziste oczy, skomplikowany aparat mięśni twarzy, ust, krtani, gardła, uszu i całego ciała. I tzw. mowa ciała jest kluczem w nawiązaniu interakcji w pierwszym okresie po urodzeniu i oczywiście także później. 

Instynkt macierzyński to piękny proces, którego źródłem są najpierw skomplikowane sekwencje neurohormonalne a potem - bardzo po ludzku - wyraża się on w procesach zachodzących na wyższych piętrach układu nerwowego. 

Procesy hormonalne kierują matką w taki sposób, żeby cały jej organizm "naprowadzić" na kontakt i opiekę nad "obiektem" jakim jest dziecko. To podstawa przetrwania naszego gatunku, gdyż ludzkie dziecko jest od matki zależne w 100%. 
Matka po porodzie jest niczym najczulszy radar odczytujący wszystkie sygnały płynące od dziecka. Dziecko zaś wysyła te sygnały (mimika czy mikro ruchy mięśni buzi, wyraz oczu, dzwięki, ruchy kończyn i główki, zapach ... ) gdyż jego organizm nie posiadł jeszcze zdolności autoregulacji - niemowle jest z natury "rozregulowane" - do regulacji (mówimy tu o tzw. zachowaniu homeostazy) potrzebuje "zewnętrznego regulatora" - matki.

I tak się najczęściej dzieje, że ten zewnetrzny regulator - matka - jest do dziecka tak dostrojony, że ich wzajemny kontakt przebiega bez zakłóceń. 

Czy tak jest zawsze w relacji matka, dziecko biologiczne?

Oczywiście nie. 
Kiedy tak nie jest?

1. Dziecko może urodzić się przedwcześnie. Wcześniak nie ma jeszcze wykształconych mechanizmów komunikowania się ze światem (np. mimiki), ponadto leży w inkubatorze bez możliwości konaktu tak w jedną jak i w drugą stronę. Jest to dla organizmu dziecka ogromny szok z którym ten. "radzi sobie zamrażając wiele funkcji" (dysocjując). Ale równie szokujące jest to dla matki, której cały organizm nastawiony jest na interakcje - a tych nie ma! 

Tego rodzaju zablokowanie naturalnej sekwencji neurohormonalnej może owocować u matki szeregiem bardzo poważnych zaburzeń z depresją na czele. Z kolei depresja matki owocuje zwrotnie zablokowaniem kontaktu z dzieckiem ... i znowu ... odwrotnie. Rodzi sie mechanizm tzw. "błędnego koła negatywnego". 

2. Tzw. depresja okołoporodowa u matki - dynamika jak powyżej tyle, że źródłem nie jest przedwczesny poród a zaburzenia u matki (o bardzo róznym podłożu).

3. Odrzucenie dziecka przez matkę. Matka tak w okresie ciąży jak i po porodzie, nie akceptuje nowego dziecka, chce się go pozbyć. Ma do niego negatywny stosunek.


We wszystkich w/w wypadkach dziecko jest w stanie permanentnego rozregulowania - brak własciwej interakcji uniemożliwia rozwój przywiązania, nie ma dostrojenia gdyż oba organizmy walczą o swoje wlasne przetrwanie. Matka - zewnętrzny regulator - nie spełnia swoich funkcji.
Rozregulowanie dziecka to najpierw nadmierne pobudzenie, rozpaczliwy płacz, krzyk, gwałtowne nieskoordynowane ruchy, wyginanie sie w łuk a następnie stopniowe "zamieranie", zastyganie w bezruchu - "zamrożenie" (dysocjacja).


Na uruchomienie podobnych (do opisanych powyżej) negatywnych procesów narażona jest każda matka adopcyjna.

Popatrzmy chłodnym okiem na coś na co spoglądać chłodno jest prawie niemożliwością. Jeśli jednak chcemy, aby nasza adopcja była ODPOWIEDZIALNA a więc taka, która da w efekcie szczęście nam i dziecku - trzeba przynajmniej spróbować. 



Byc może zapytasz Droga Mamo Adoptusia :) :

Dlaczego? Skąd to ryzyko?

Przykładowo:

Lata (a co najmniej długie miesiące) bezowocnego starania się o dziecko naturalne, tworzą w organiźmie kobiety kaskadę procesów neurobiologicznych (neurohormonalnych), które powodują, że organizm znajduje się w stanie permanentnej deregulacji. Nie chodzi jedynie o niestabilność emocjonalną przejawiającą się także w zachowaniu. Rzecz w mechanizmach czysto biologicznych/fizjologicznych - w tym oczywiście endokrynologicznych. Stają się one zaburzone. Nie tylko pierwotnie (jako np. jedna z przyczyn niemożności zajścia w ciążę) ale także wtórnie. Bo to trochę tak, jakby nagle i ciagle zatrzymywać rozpędzajacą sie lokomotywę.

Na poziomie poznawczym zaś, tworzy się równolegle cały sytem wyobrażeń, marzeń, fantazji, oczekiwań, które w sposób powtarzalny i często toksyczny zderzają się z realiami - bo znowu się nie udało np. zajść w ciążę (niezaleznie od "sposobu") czy znowu sie nie udało "otrzymać dziecka". 

Na to nakładaja sie setki koszmarnych często reakcji otoczenia - w tym rodziny. Idiotyczne pytania, sztuczna albo nadmierna troska, pseudonaukowe rady a w skrajnych wypadkach "rozliczanie" czy ostracyzm etc.

Równolegle ... na codzień, setki dziecięcych uśmiechniętych albo smutnych buziaków, sceny z piaskownicy, dzieci wtulone w rodziców, filmy, książki, telewizyjne migawki. Dziecko, dziecko, dziecko. I za każdym razem zalewająca nas fala gorąca, "miękkie nogi", ukrywane łzy, uczucie błogosci na przemian z koszmarnym żalem, że to nie my. I szkolenia, weryfikacja, nieufność specjalistów. Sprawdzanie, sprawdzanie, sprawdzanie.

W takim to stanie kobieta dociera do momentu w którym "dostaje dziecko". 

A "dostaje je" w "systemie", który często jest absolutnie bezduszny i nieprofesjonalny. Tworzony przez ludzi, którzy nie potrafią poradzic sobie z własnymi emocjami, dlatego blokują je w sobie. "Zamykają" się na relacje z dziećmi, którymi sie opiekują i dokładnie tak samo "zamykają" się na relacje z rodzicami. 

Nie ma najczęściej mowy o możliwości "oswojenia się" z dzieckiem. O przygotowaniu dziecka do SPOTKANIA. O wzajemnym "doborze" nie wspominając.  

Dawno przebrzmiałe w cywilizowanym świecie doktryny z lat 50 tych, o rzekomej toksyczności przywiązywania się dziecka do personelu, o rzekomej "patologii" wzajemnego doboru etc., dalej są obecne w wielu głowach i czy chcemy czy nie chcemy, wpływają na nasze myślenie.

A jakie dziecko trafia "z przypadku i z rozdzielnika" do naszej mamy?
To najczęściej dziecko, które ma za soba utratę biologicznej matki. Dziecko, które nie miało szans na prawidłowe interakcje z otoczeniem, bo jego otoczenie (opiekujący się nim ludzie) zmieniało się wielokrotnie. Dziecko najczęściej w wielu sferach zaburzone lub obarczone róznymi - w tym zdrowotnymi - deficytami. I wreszcie jest to dziecko o nieznanej do końca historii bo nikt nam nie opowie jak wyglądała ciąża matki biologicznej, poród, pierwsze dni, tygodnie, miesiące jego życia. Najczęściej dowiemy się, że "wszystko jest w porządku". I musimy to przyjąć. Nie my tu przecież "rozdajemy karty". 

Dlatego to wzajemne SPOTKANIE jest ZAWSZE bardzo trudne i ryzykowne.

Może być tak, że "rozpędzona lokomotywa" mechanizmów neurohormonalnych i poznawczych matki zderzy się z "murem" jakim jest kompletnie rozregulowane dziecko. Dziecko zdysocjowane, bez kontaktu, nie reagujące prawie na nic, z paluchem w buzi i mętnym wzrokiem.

Albo dziecko, które wydaje z siebie dźwięki, które przyprawiają nas o gęsią skórkę (wycie, zawodzenie, kwilenie) i które odpycha nas, ucieka od nas, wygina sie w pokraczne pozycje byleby tylko być od nas jak najdalej.

Wtedy przeżywamy szok. Budowana przez miesiące i lata "konstrukcja" leży w gruzach. Ogarnia nas rozpacz, panika, rozczarowanie i poczucie winy. 

A nie możemy wtedy zrobić rzeczy najprostszej, najbardziej naturalnej i najzdrowszej w świecie. Zdefiniować swoich odczuć i opowiedzieć o nich. Bo nikt ich nie zrozumie a już na pewno nie zaakceptuje. Z rodziną i specjalistami od adopcji na czele. 

... i na koniec jedynie pozornie pozywnie ...  

Wreszcie może to być dziecko, które natychmiast wyciąga do nas rączki i obdarza radosnym uśmiechem, co budzi w nas zachwyt a jest często poczatkiem bardzo dużych problemów.  Zachwyt ten "wyłącza" rozum, rozum zaś podpowiada, że to nie jest zdrowa reakcja, gdy małe dziecko na obcą osobę reaguje w taki właśnie sposób.




Komentarz nieco niepolityczny ;) 

Niestety - w polskich warunkach - sytuacji, gdy przygotowana, w pełni rozumiejąca mechanizmy rzadzace całym procesem adopcji matka, zabiera do domu dobrze zaoopiekowane i oswojone z nią już dziecko - jak na lekarstwo.


A sensowne działanie wcale nie jest tak odległe - PRZECZYTAJ

Podobnie - jak na lekarstwo - sytuacji, gdy nie dostrojony do siebie i kompletnie rozregulowany "zestaw" - mama/ojciec/dziecko może liczyć na sensowne wsparcie i poprowadzenie procesu uruchomienia zdrowych interakcji opiekun-dziecko. 


A szkoda - bo w 80 % wypadków, gdy rodzice mają już trochę wiedzy w głowach, wystarcza bardzo prosta i szybka interwencja profesjonalisty. I proces interakcji, dostrajania się i przywiązania rusza.

Dlaczego więc ... jak na lekarstwo takich sytuacji adekwatnego wsparcia ?


Brak pieniedzy? Mozliwości organizacyjnych?


Nic z tych rzeczy. 

Rzecz "jedynie" w powszechnym braku wiedzy o dynamice procesów przywiązaniowych i dynamice reakcji organizmu na traumę, zaniedbania, utratę więzi z biologiczną matką.  
Rzecz w tym, że często specjaliści zajmujący się adopcją broniąc się przed ujawnieniem własnej niekompetencji zwyczajnie i po prostu rodziców oszukują. Wmawiają, że "wszystko bedzie dobrze", wystarczy kochać i stworzyć warunki. 
Co więcej - gdy nie wystarcza, a najczęściej nie wystarcza sa pierwsi w rozliczaniu rodziców z ich rzekomych i faktycznych błędów, w wystawianiu ocen i opinii.  


1 komentarz: