sobota, 11 sierpnia 2012

Kosmita czy Adoptuś c.d.

Droga Mamo Adoptusia :)

Nie każde adoptowane dziecko musi być Kosmitą.

I chyba trzeba zacząć od opowiedzenia KIM jest Kosmita.

Kosmita - w moim rozumieniu - to dziecko spełniające kryteria DTD (Developmental Trauma Disorder - posttraumatyczne zaburzenia rozwojowe)*, lub zbliżone do nich (np. na skutek skrajnych zaniedbań czy skrajnego zakłócenia relacji z matką).

Kosmita na pewno to dziecko, którego rozwój psychofizyczny został zakłócony we wczesnym dzieciństwie, na skutek doświadczania lub bycia świadkiem (wielokrotnie i długo) interpersonalnej przemocy we własnej rodzinie (różnych form) przy jednoczesnym braku wystarczajaco dobrej opieki ze strony matki (podstawowego opiekuna).Zakłócenia te owocują deficytami w 3 głównych sferach:



A. Niestabilność uczuciowa i fizjologiczna (zaburzona autoregulacja).
B. Zaburzenia w zakresie uwagi i zachowania.
C. Zaburzenia samooceny i relacji (w tym przywiązania)

mogą także przejawiać się bezpośrednio w formie ...

D. Typowych tzw. intruzywnych zaburzeń PTSD (zespołu stresu pourazowego)
– wspólnych (w uproszczeniu) tak dla dorosłych jak i dla dzieci



Określenie "Kosmita" nie ma w sobie niczego poniżającego czy stygmatyzującego. 

Odnosi się nie do "dziwności" (kosmiczności) dziecka a do tego, że dziecko, które utraciło trwale oparcie w matce/opiekunie funkcjonuje niczym samotny astronauta w kosmicznej pustce. 

Zanim ... 
zanim nie przywiąże się do nowego opiekuna. A procesy przywiązaniowe to nie jest takie "hop, siup" - zabieramy do nowego domu, kochamy, opiekujemy sie i już - kosmiczna podróż zakończona.

Nic bardziej mylnego - ta podróż dopiero się zaczyna i trwać będzie lata a nie dni i tygodnie.

Tak więc już na oko widać, że nie każde dziecko adoptowane jest Kosmitą, ale każde MOŻE nim być, gdyż prawdziwe historie naszych dzieci są dla nas najczęściej "białą (albo lepiej czarną) kartą".

A lepiej dmuchać na zimne niż sparzyć się gorącym.


.          .          .
                     .          .          .
* van der Kolk 2005




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz