środa, 26 września 2012

O zabawie ... bardzo poważnie

Droga mamo :)

Napisałaś:
Istoty ludzkie (i nie tylko!) są tak stworzone, że potrafią same sobie pomagać! Nasza rola jako rodziców powinna koncentrować się więc w pierwszej kolejności na bacznej obserwacji spontanicznej zabawy i spontanicznych ruchów dziecka. Dopiero później na kreowaniu i organizowaniu zabaw wspomagających wczesne braki związane z zaspokajaniem jego potrzeb ruchowych.

Myślę, że ten tekst (słowa "obserwuj" i "spontanicznie" :) ) powinien sobie każdy rodzic powtarzać jak mantrę. 


Zrobił na mnie takie wrażenie, że aż dodam do niego rysunek :)



Podpis pod rysunkiem winien brzmieć - rodzic idealny :)
Idealny dlatego, że:

1. Dziecko buja się prawie samodzielnie.
2. Rodzic jest doskonale dostrojony do dziecka, do jego ruchu. W fizyce powiedzielibyśmy wręcz o rezonansie. Ruchy dziecka i rodzica przebiegają falowo (wzmacniają się wzajemnie) tak, że wystarczy minimalne popchnięcie huśtawki przez rodzica i minimalny ruch dziecka a hustawka się buja.
3. Rodzic pilnuje bezpieczeństwa bujającego się dziecka stojąc tak, że huśtawka z dzieckiem nie wychyli się poza bezpieczne granice - b1 i b2. Niemniej w bezpiecznych, wyznaczonych przez rodzica granicach, dziecko ma całkowitą swobodę.

Rodzicom, wychowawcom, terapeutom bardzo trudno jest zaakceptować siebie w pozycji pokazanej na rysunku. 
Jest to szczególnie trudne w wypadku dziecka adoptowanego, zwłaszcza wtedy, gdy mamy do czynienia z kosmitą (dzieckiem z traumą rozwojową), gdy zdajemy sobie sprawę z ogromu jego "inności" w stosunku do dziecka "zwykłego". Dla jasności: słowo "zwykłe" oznacza tu jedynie brak ekstremalnych doświadczeń a nie ocenę.

Chcemy tę "inność" jak najszybciej zamienić w "zwyczajność". Zniwelować deficyty. Wyleczyć zaburzenia. Tak rodzic jak i specjalista, oceniają siebie najczęściej poprzez pryzmat tempa/skuteczności powyższych naprawczych procesów.

I w tym właśnie ulokowana jest pułapka.

Wróćmy do początku. Do słów "spontanicznie" i "obserwuj". 

Większość rodziców ado byłaby początkowo przerażona, gdyby zdawali sobie sprawę z tego, że nic lub prawie nic w ich dziecku nie jest spontaniczne. Specjaliści wiedzą o tym braku spotaniczności, o "reżyserowaniu" przez dziecko każdego ruchu, ale często nazywają zjawisko "manipulacją" co sugeruje (język!) że działanie jest świadome. Bardziej doświadczeni rodzice również przyzwyczajają się do smutnej refleksji, że dziecko nimi "manipuluje". 
Nie wnikając w rozważania lingwistyczne, przyjmijmy jedynie do wiadomości, że uzyskanie "spontaniczności", niezbędnej do "obserwowania" a co za tym idzie prawdziwego poznania dziecka jest bardzo trudne.

Dość szokująca to prawda, niemniej spora część adoptowanych dzieci spontanicznie to jedynie gryzie, kopie i wrzeszczy. 
Niestety nie jest to aktywność społecznie akceptowana, tak więc rodzice często zawierają swoisty "pakt z diabłem". 
Istotą tego "paktu" jest, że mniej lub bardziej świadomie godzimy się na udawanie, że wszystko jest OK. Że dziecko jest grzeczne, że przestrzega zasad. Że odrabia lekcje i "pracuje" w trakcie  terapii czy różnego rodzaju innych zajęć, że naprawdę szczerze z nami rozmawia (a nie mówi jedynie to co chcielibyśmy/lub nie ...  usłyszeć).

Przypomina to trochę sytuację w której bawiąc się latawcem powiedzielibyśmy: umiemy latać!

Dziecko z rozwojową traumą to nie latawiec. To Dreamliner, naszpikowany skomplikowanymi urządzeniami twór, który prędzej sam wystartuje i wyląduje niż poleci z "pilotem", który "latał" do tej pory jedynie latawcem. 




Tak jak pilot Dreamlinera poznaje swój samolot, tak my musimy poznać i zrozumieć sposób funkcjonowania organizmu dziecka - kosmity. Tu niestety nie wystarczy ani instynkt (w zdecydowanej większości wypadków sam rodzicielski instynkt wystarczyłby do wychowania zdrowego dziecka) ani też wiedza nabyta w leczeniu dorosłych ofiar traumy. 

Dziecko - kosmita, bardzo rózni się od dorosłego.
Tej oczywistej prawdy nie ma co udowadniać ;) ot tak "ogólnie" ale warto zwrócić uwagę na jedną fundamentalną różnicę dotyczącą sfery terapii (w tym tzw. pracy nad sobą):

Dorosły potrafi na bazie świadomych i celowych procesów (myślowych) wpływać skutecznie na swoje reakcje generowane na niższych poziomach układu nerwowego. Potrafi opanować lęk, napięcie, w skrajnych wypadkach potrafi nawet poświęcić swoje życie dla dobra innych.

Jeśli mózg podzielimy umownie na 3 "strefy":
1. Kora mózgowa.
2. "Mózg limbiczny".
3. "Mózg gadzi" z dominująca rolą pnia mózgu...

... to taki proces w którym kontrola/regulacja organizmu (a głównie zachowania) przebiegać będzie od "góry do dołu" nazywamy w literaturze "top - down processing".  

Dziecko - zwłaszcza dziecko - kosmita funkcjonuje zupełnie inaczej.

Jego regulacja przebiega od "dołu do góry". Mówimy: "bottom - up processing".

Jeśli dziecko nie jest uregulowane na poziomie fizjologii, na poziomie motorycznym i sensorycznym, na poziomie "wnętrza" organizmu ... pień mózgu, który "zbiera" te wszystkie sygnały a w bardziej rozbudowanych sytuacjach także "mózg limbiczny", który przechowuje pamięć emocji zwiazanych z poszczególnymi sygnałami i zdarzeniami, blokują przetwarzanie na wyższym poziomie. 

W sytuacji deregulacji organizmu dziecko nie potrafi się samo "uspokoić" - "być grzecznym". Możemy je "uspokoić" jedynie sobą, w oparciu o zjawisko dostrojenia, mechanizmy odzwierciedleń lub możemy je do tego zmusić. Mniej lub bardziej subtelnie.

W wypadku przymusu będzie to jednak "regulacja/uspokojenie" pozorne, powstałe na bazie procesów dysocjacyjnych. "Wyłączania" niektórych funkcji i sfer organizmu (organów, zmysłów, pamięci, emocji etc.). Procesu nieświadomego, generowanego w pniu mózgu. I co kluczowe - toksycznego dla dalszego rozwoju.

Klasycznym przykładem takich działań jest zmuszanie pobudzonego, rozkojarzonego dziecka do uwagi w trakcie nauki czy wykonywania podobnych zadań. Opiekun czy nauczyciel najpierw stosuje przymus, dziecko "uspokaja się" = dysocjuje. Następnie "sprawca całego nieszczęścia" dziwi się, że dziecko  nie słyszy, nie rozumie, nie uważa, nie jest w stanie niczego przyswoić. A dziecko się po prostu "wyłączyło", żeby przetrwać ten "atak". 

O wiele bardziej subtelna ale tym bardziej smutna sytuacja występuje wtedy, gdy dziecko - kosmita robi coś DLA NAS, naruszając swoje obronne mechanizmy regulacyjne.
Tak dzieje się wtedy, gdy dziecko jest już do nas - adopcyjnych rodziców - przywiązane

Ale nie wiemy, że świat, któremu na imię AUTOREGULACJA, jest jeszcze daleko, daleko przed nami.

Mamy już za sobą wszystkie makabry i masakry pierwszych miesięcy a czasem lat, o których wiedzą tak naprawde tylko ci, którzy je sami przeżyli.  

Ale nie wiemy, że najczęściej (choć oczywiscie nie zawsze) droga ze świata survival (przetrwania) prowadzi przez świat pozorów a nie świat realny. 

Dziecko, które się do nas przywiązało, które (tu będzie straszne słowo :(  ... ) "zdradziło" dla nas swoich biologicznych rodziców tkwi w absolutnej pustce. Biologii już nie ma. Co jest w zamian? Dziecko nie wie. Organizm (mowa tu o naczelnych i innych istotach stadnych/społecznych), który utracił oparcie w swoim biologicznym opiekunie i w swoim naturalnym stadzie, znajduje się w fazie takiej mobilizacji o której nam się nawet nie śniło. 

Dziecko chce przetrwać. Za wszelką cenę. Z jednej strony robi wszystko "pod nas". Pod nasze oczekiwania. My nawet nie wiemy, że czegoś od niego oczekujemy a ono już wie. My "rzucamy" przypadkowe zdanie czy spojrzenie. Pozornie nieważne. Ale dla dziecka to jest bezwzględna dyrektywa. 

Gdy dziecko w "terapeutycznej rozmowie" mówi: "moja mama była do d..., źle się mną opiekowała, ty jestes w porządku, ty mnie kochasz" ... nasze słowa to: "nie mów tak, mama cię kochała, tylko była chora i nie miała pieniążków" ... ale nasze oczy promienieją szczęściem, mięśnie twarzowe układają buzię w błogi kształt ... dziecko ma w d ... treść, ono na zupełnie innym (bottom - up) poziomie odczytuje to co widać a nie to co mówimy.
Nie zdajemy sobie jednak sprawy jaki chaos panuje w głowie i organizmie dzieciaka, który otrzymuje tego rodzaju sprzeczne komunikaty.

Strasznie łatwo tu o euforyczny zachwyt nad "postępami dziecka".
Cieszymy się ... jakie ono mądre, jakie dzielne, jak wiele rozumie, jak wspaniale się rozwija. 
A ono się nie rozwija ... ono jedynie walczy o przetrwanie. O to, żebyśmy go nie zostawili. Bo już nie ma dokąd wracać. To instynkt a nie rozum. 

W takim właśnie momencie powinniśmy zapytać:

Na jakim poziomie jest regulacja?
Jak działaja nerki? Wątroba? Mięśnie szkieletowe? Jelita? Serce? Ucho środkowe? Mięśnie krtani? Jak często dzieciak sika i jak się zachowuje bezpośrednio przed? W jakim rytmie oddycha, gdy zadamy zaskakujące pytanie? Jak się poci i jak pachnie? Czy drżą mu palce i nogi są w dygocie? Czy ma sucho w buzi czy spluwa co 14 sekund? Czy rzuca się na słodycze czy nic nie chce jeść? Czy masturbuje się pozornie "trzymając ręce" głęboko w kieszeni lub "skromnie" zakładając nogę na nogę? Czy sie drapie lub czochra lub obgryza paznokcie ... ? czy ? ... jeszcze wysyła nam 100 innych sygnałów ...  

To jest poziom REALNY. O nim powinniśmy myśleć. Nie o tym jak dziecko "oficjalnie" się "zachowuje". I nawet nie o tym jakie emocje nam "pokazuje". To wszystko jest wtórne. 
Fundamentem jest realny poziom regulacji organizmu. Jeśli postawimy fundament - możemy zabrać się za ściany i dach. 
Fundament to takie rodzaje aktywności, które uregulują organizm na podstawowym poziomie. Od nich jeszcze bardzo, bardzo daleka droga do wychowywania, terapii, nauki etc. 

Przekładając to na język praktyczny :)
Pozwólmy dziecku popływać, pobiegać, poskakać, pobawić się gliną, nacieszyć codziennym masażykiem, poprzytulać się do puchatego psa, kota czy ciepłego końskiego grzbietu, zanim poślemy je na lekcje muzyki u wymagającego nauczyciela. 

To wszystko oczywiście w ogromnym uproszczeniu. Bo technik w świecie "uczymy się autoregulacji" są tysiące. A dobieramy je zawsze pod to dziecko, tu i teraz ... nigdy z automatu. Dobieramy kierując się wiedzą ale i wyczuciem, instynktem, szóstym i siódmym zmysłem, ze świadomością, że możemy się cholernie pomylić, że chodzimy po polu minowym.

Ale ryzykujmy i róbmy to, zanim damy się do reszty zwieść słowom wypowiadanym przez "teatralnie" uśmiechnięte dziecko: "tak kochana mamusiu" ... "tak, oczywiście, że to zrobię i oczywiście to jest fantastyczne" ...    

Strasznie trudne, bo musimy w ten sposób podważać na codzień to o czym przecież marzymy. Żeby "ono normalne wreszcie było". 

A ono będzie normalne. Ale tak jak na powyżej wyrysowanej huśtawce.  
A nie tak jak na tej poniżej ;) 







Ale także nie tak jak tutaj ;) 




Wszystko ma swój rytm i kolejność, wszystko ma swoja cenę. Spontaniczność nie tak łatwo uzyskać. Gdy uzyskamy spontaniczność, dowiadujemy sie jakie NAPRAWDĘ dziecko ma ZASOBY. Jakie naprawdę jest. 
Najpierw na poziomie biologii/fizjologii. 
Potem dopiero zabieramy sie za mózg. Pamiętając o zasadzie "bottom-up processing".

Wtedy dostrajając się do dziecka (a nigdy odwrotnie) możemy uzyskać efekt rezonansu ... i to dopiero daje nam szansę na rozwój, który pozwoli rozbroić demony "tamtego" dzieciństwa. 

Może to wszystko skomplikowane ... trudne do zrozumienia ... jeszcze trudniejsze do zaakceptowania.

Ale chcemy latać Dreamlinerem :) 
Takich rzeczy nie dostaje się za darmo!

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy i waźny tekst... http://www.bonadonnalibri.it/index.aspx?b=Fallimenti+adottivi&ID=49&IDLIBRO=1736 a to włoska ksiaźka w tym temacie b. waźna szkoda tylko, że tak mało znana :((

    OdpowiedzUsuń
  2. W linkach na tej stronie jest także jeden z Guru naszej tematyki
    Daniel Siegel ...
    http://www.bonadonnalibri.it/index.aspx?b=Errori+da+non+ripetere&ID=43&IDLIBRO=123

    Warto podawać takie linki bo wbrew pozorom i tendencjom ;) wiele osób pozostaje "poza" angielską strefą językową a po hiszpańsku, niemiecku, francusku czy włosku można czytać współczesną literaturę z opóźnieniem jedynie kilku lat a nie kilkudziesięciu - jak w Polsce :( ... i oczywiście także bez żadnego opóźnienia jak np. w wypadku jęz. włoskiego - Liotti ...

    OdpowiedzUsuń