rozśmieszyłeś mnie tym porównaniem do ratownika i przypomniały mi się ulubione wierszyki moich dzieci.
"Mają tu strażacyCzasami bardzo potrzebny aby móc wywieźć towarzystwo do lasu albo na jakieś inne odludzie, z dala od męczącej cywilizacji. Las, przyroda, spokój...
samochód czerwony".*
"Mają sprzęt strażacki,
bogaty, nie skąpy:
drabiny, gaśnice,
sikawki i pompy.
Wszystko zawsze działa
Sprawnie jak należy.
...
Każdy z nich ma mundur,
Toporek ze stali
I hełm, w którym słońce
Złotą świeczkę pali..."*
Wyobraziłam sobie siebie w złotym hełmie na głowie, trzymającą te wszystkie "gaśnice, sikawki i pompy"... ;) Koniecznie działającą sprawnie jak należy w sytuacji, kiedy moje dziecko wije się na podłodze w jakimś centrum handlowym domagając się kolejnego loda.
"Pali się! Pali się! Pali się! Pali się!"**A ja w tym hełmie, z gaśnicą w dłoni i z przerażeniem w oku rozglądam się dookoła. Nie jestem sama. W takich miejscach zawsze przecież jest KTOŚ!
"Wyszli na balkon sędzia z sędziną,Nie muszę się martwić. Przecież nie jestem sama! Tylko czy KTOŚ zrozumie, czy będzie służył pomocą? Wszyscy w koło gapią się i kibicują. Co ona zrobi? Jak się zachowa? Czasami pokażą na mnie palcem. Szepną ze zgorszeniem:
Doktor, choć mocno spał pod pierzyną,
Wybiegł i patrzy z poważną miną. Z okna wychylił głowę mierniczy,
A już profesor z przeciwka krzyczy:...Dom cały w ogniu, zaraz zawali się!"**
-Jakie niewychowane dziecko, jaka niewydolna wychowawczo matka. Wiesz, że ono jest adoptowane?! Pewnie jej problemy z dzieckiem wynikaja z faktu braku pełnej jego akceptacji!
A ja, uginając się pod ciężarem spojrzeń, uwijam się jak mogę aby utrzymać ten pożar pod kontrolą...
"Tak pracowali dzielni strażacy,Och jak ja ich rozumię! Mnie czasami nie tylko pot zalewa!!!
Że ich zalewał pot podczas pracy;
Jeden z drabiny przy tym się zwalił,
Drugi czuprynę sobie osmalił,
Trzeci na dachu tkwiąc niewygodnie,
Zawisł na gwoździu i rozdarł spodnie,
A ci przy pompie w żałosnym stanie
Wzdychali: "Pomóż, święty Florianie!"**
I nie wiem, będąc w żałosnym stanie, do jakiego świętego wzdychać...
Zastanawiam się co mogę zrobić aby nie dać się mojemu dziecku wciągnać w wir instynktów, nad którymi trudno zapanować. Może są jakieś domowe sposoby na zachowanie anielskiej cierpliwości? Są momenty, że odzywają się we mnie najbardziej pierwotne odruchy. Wtedy faktycznie, jedyne co pozostaje, to wsiąść do czerwonego samochodu i odjechać na bardzo głośnym sygnale. Tylko gdzie?
Jak się ratować?
Kiedy jest mi bardzo źle umawiam się na ploteczki z moją przyjaciółką. Wspaniała kobieta, która rozumie i potrafi "postawić mnie do pionu". Tylko, że nie widujemy się zbyt często. Nie chcę zabierać dzieciom czasu, który moglibyśmy spędzić razem. Nie chcę też zbytnio obarczać przyjaciółki moimi troskami...
Chciałabym jak ci strażacy z wiersza:
"Tak pracowali, że już po chwili
Pożar stłumili i ugasili...
Jeszcze postali sobie troszeczkę,
Załadowali pompę na beczkę,
Z ludźmi odbyli krótką rozmowę,
Wreszcie krzyknęli:
- Odjazd! Gotowe!"**
Mama
* Cz. Janczarski "Jak Wojtek został strażakiem"
**J. Brzechwa "Pali się!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz