środa, 8 stycznia 2014

Wyimaginowane światy dziecka i jak na nie reaguje nasz organizm

No czas najwyższy się znowu reaktywować Droga Mamo :)

Chcę Cię trochę podpuścić ;) ... coby rozwinąć wątek o "świecie somatycznym" w którym dzieje się tak naprawdę najwięcej - a jesteś w tym świecie przecież ekspertem.

A podpuszczę ;) Cię przewrotnie. Bo rzecz będzie rozwinięciem postów o dysocjacji. Tam się przewijają watki o "idealnych rodzicach", którym to rodzicom strasznie trudno "dorównać" z poziomu rodzica realnego. 
Ci "idealni wyimaginowani rodzice" obudowani są najczęściej różnymi dysocjacyjnymi "wersjami" naszego drogiego Kosmity. 
I pytania w komentarzach ado mamów i tatów ;)  - "no dobra kochani ale co my mamy z tym zrobić ???"
No właśnie. Jestem przekonany, że tę opowieść należy zacząć właśnie od tego jak reaguje NASZ ORGANIZM na to co się dzieje z naszym dzieckiem. 

Wyobraźmy sobie bardzo klasyczną (aż do bólu typową) sytuację w której adoptowane dziecko "tworzy" sobie w głowie postać idealnej mamy. Nie znam dziecka, które straciło matkę ... a które takiej postaci nie "wytworzyło" (na tym poziomie rozważań nieistotne czy umarła, odrzuciła, porzuciła, oddała czy dziecko jej zabrano w wyniku postanowienia sądu).

To może być marzenie, wyobrażenie, fantazja ... ale w świecie Kosmitów bardzo często taka postać staje się niezwykle realna. Dziecko z "mamą" rozmawia, radzi się jej, przeprasza, czasem boi się jej a czasem chwali piątką z matematyki. 

Co więcej, samo dziecko tworzy odrębne "postacie", które powiązane są bezpośrednio z tą "mamą". Pisaliśmy już o tym więc nie ma sensu się powtarzać. Bo teraz akurat chodzi nam o inne zjawisko. Otóż dziecko także "eksperymentuje". Przypisuje wyobrażenie "mamy idealnej" innym realnym ludziom. Adopcyjnej matce w pierwszej kolejności. I to jest doświadczenie, które może "rozjechać" każdą zdrową, normalną kobietę niczym walec.

Bo dziecko potrzebuje przecież mamy dzisiaj, tu i teraz. I (co jest dla większości ludzi niestety nie do pojęcia) mózg (zwłaszcza dziecka) niespecjalnie "odróżnia" wyobrażenia od realu. Więc dla przykładu dzieciak włazi mamie ado na kolana i łasząc się pyta: "mamusiu kochasz mnie?". Cudne nieprawdaż?

Ale mama zamiast ciepła i zachwytu ... czuje jak jej wyrostek robaczkowy wychodzi lewym uchem. I to jest ten cholerny "walec". Bo jak czujemy COŚ TAKIEGO w TAKIM momencie to jak to właściwie mamy zinterpretować? Przecież to jest masakra. Człowiek ma wrażenie, że jest jakimś potworem, psycholem, świrem ... no bo przecież jak można tak się czuć, gdy przytula się do nas potrzebujące ciepła i miłości dziecko? 
I wręcz niewyobrażalne jest, żeby to zaakceptować, zrozumieć, przyjąć jako "normalkę".

A jednak to jest "normalka". Mam nadzieje, że moje "podpuszczenie" Droga Koleżanko zaowocuje fajnym, dobrym przekazem, który przyniesie naszym adomamom ( i tatom tez :) ) zwyczajną ulgę :) ... 

Ze swojego poziomu mogę się a'conto dorzucić :) pisząc dwa słowa o tym jak odbiera się takie zjawiska z pozycji terapeuty. Bo to jest akurat :) mocno podobne doświadczenie.  
Jak mam do czynienia z takim dzieckiem, które nie jest w stanie z racji "życia w wyimaginowanym świecie"  nawiązać głębokiej relacji z opiekunem ( w sumie z nikim, także ze mną a relacja to fundament terapii) - bo NIKT nie spełni wymagań ideału - to tak naprawdę odczuwam bardzo podobne "kosmiczne" zjawiska jak mama/opiekun. Niby lubię dzieciaka (miłe takie, uśmiechnięte etc.) ale tak naprawdę to "nic nie czuję". To znaczy czuję. Czuję, że "gram w jakąś grę", ze to dziecko mnie "ustawia" w swoim świecie (dorośli, zwłaszcza rodzice i specjaliści mówią o takim stanie: "manipulacja"). Z poziomu racjonalnego ja to oczywiście wszystko świetnie rozumiem ale "mój brzuch" (ulubione Twoje powiedzonko ;)) ) przekazuje mi, że jest "coś mocno nie halo". Mam totalnie zablokowane emocje. A jeśli nie zablokowane to kompletnie nieadekwatne, chaotyczne, "dziwne" etc. Moje ciało daje mi "do zrozumienia", że spotkałem się z czymś/kimś "obcym" ...
(to nie jest filmowe nadużycie ;) - to bardzo realny stan, najprościej wyjaśnić go tak, że nasz organizm jest zaprogramowany na konkretny rodzaj interakcji z innymi ludźmi i jak coś jest INNE to robi nam się co najmniej DZIWNIE ) 
...
Sytuacja zmienia się diametralnie w momencie, gdy sobie to już zdefiniuję ale także i dam mojemu Kosmicie odczuć, że JA WIEM. Że możemy stworzyć wspólnie PRZESTRZEŃ w której WSZYSTKO JEST OK. 
To co dzieje się wtedy ze mną jest powtarzalne, jednoznaczne i po prostu fajne :). Do powielenia :)
Czuję, że wreszcie jesteśmy RAZEM. Czuję ciepło, bliskość, ulgę, sympatię ... wszystko takie bardzo zdrowe i normalne. I wiem, że rodzice z którymi wspólnie zajmujemy się Kosmitami, reagują podobnie. Tyle, że u mnie to jest "pstryk" :) a u nich czasem dłuższy proces. No ale tak ma być - to ich dziecko - na całe życie a nie na "pstryk" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz